…co robisz?
Dla ułatwienia dodam, że, załóżmy, znacie się od trzech miesięcy, chodzicie ze sobą od dwóch miesięcy i od miesiąca u niego dość często nocujesz. Choć w sumie dla mnie ten czas nie ma żadnego znaczenia… ale może dla Was ma.
Na serio pytam. I możecie odpowiedzieć też tutaj (klik), bo autentycznie ciekawa jestem Waszego podejścia do tematu. Tylko odpowiedzcie teraz, a nie dopiero po przeczytaniu artykułu.
Już?
No to teraz zdradzę Wam, że ja byłam w takiej sytuacji nie raz. Znajdowałam sukienki, kapelusze, biżuterię. Wszystko albo sobie zatrzymałam – albo komuś oddałam. Oczywiście najpierw pytałam, czy dana eks na pewno nie szuka tej rzeczy i nie oczekuje zwrotu. Ale przeważnie to były celowe zguby (nie chciało im się pewnych rzeczy zabierać) lub zguby niezidentyfikowanych właścicielek (to może Ani było, ale może Beaty… albo to Cecylka zostawiła… nie pamiętam). Pisząc ten wpis piję kawę z kubka, który mój facet dostał od swojej eks. Teraz jest mój. No co. Ładny jest.
To nie jest tak, że kompletnie obce jest mi poczucie zazdrości. Tak, bywam zazdrosna. Rzadko. Bardzo rzadko. Na samym początku związku zwłaszcza, gdy jeszcze nie jestem pewna miłości. Ale nawet wtedy jest to zazdrość… miła. Taki dreszczyk emocji, który sprawia, że chcę się bardziej starać o faceta. Nigdy nie byłam zazdrosna o nikogo w sposób, który generowałby kłótnie lub wręcz rozstania. Dlaczego? Bo gdybym zwątpiła w miłość mężczyzny do mnie – to najpewniej rozstałabym się z nim zanim zdążyłabym być zazdrosna. A przynajmniej tak to sobie tłumaczę. ;) Po prostu uważam, ze zazdrość wynika z niepewności.
Ale zostawmy na chwilę tę zwykłą zazdrość i przejdźmy do fenomenu, który w naszej kulturze stał się jakimś standardem i każde odstępstwo od normy jest traktowane jak dziwactwo. Otóż nienawiść do eks naszego partnera jest, mam wrażenie, jakimś obowiązkiem każdej kobiety. Wymaga się tego od niej. A przynajmniej spodziewa.
Z jednym małym wyjątkiem stanowiłam odstępstwo od tej zasady, bo większość byłych kobiet moich partnerów to po prostu fajne babki i nie rozumiałam, dlaczego miałabym ich nie lubić. Chodziłam z nimi na wódkę, imprezowałyśmy razem, gadałyśmy wieczorami przy kawie, gdy wpadały z wizytą, generalnie nie znajdowałam żadnego powodu, by się od nich odcinać lub myśleć o nich źle, skoro wszystkie przeszłe związki moich facetów były zawsze zakończone. Ten sam model zresztą świetnie funkcjonuje dziś, gdy to ja jestem ex, a moi ex mają nowe partnerki, z którymi normalnie się dogaduję, a czasem nawet kumpluję.
Bo nasze związki się zdrowo kończyły.
Bo nie było dramy, nie było zdrad, nie było wieszania na sobie psów i mieszania z błotem.
Rozumiem, że to nie zawsze tak działa. Czasem jakaś ex (lub jakaś obecna) naprawdę zachowuje się niedorzecznie, jest niekulturalna, pozwala sobie na zbyt wiele, kręci lub manipuluje. I wtedy trzeba wzruszyć ramionami, powiedzieć „trudno” i olać delikwentkę. Dzieci, pieniądze, nieuregulowane sprawy formalne mogą to skutecznie uniemożliwiać, ale nic nie trwa wiecznie, w końcu się udaje wyplątać z takich relacji. Głowa do góry.
Sęk w tym, żeby sobie tego wszystkiego nie utrudniać jakimś dziwnym założeniem, że z samego faktu bycia ex – ona musi być zołzą i szmatą. A przecież… zakładając, że sobie wybrałaś fajnego faceta… ona też musi być fajna. Tak jak ty będziesz fajna, nawet wtedy, gdy pojawi się kolejna po tobie… No dobrze, dobrze, nie wybiegajmy w przyszłość, i to niepewną. ;)
Chodzi o to, żebyśmy się szanowały. Wszystkie. Że należy się nam taki mały kredyt zaufania od drugiego człowieka, bo to naprawdę ułatwia stosunki międzyludzkie i nie psuje niepotrzebnie snu. Dajże tej jego ex szansę. Wyciągnij rękę. Uśmiechnij się. I dopiero jeśli ona tę rękę odtrąci i zacznie kąsać, to odpuść. Ale one zwykle nie kąsają. Bo niby po co miałyby kąsać. Nawet zakładając, że chciałyby go odzyskać – nie kąsając się to robi. :)