Błędy językowe dziedziczone po rodzicach

slownik poprawnej polszczyzny

Niezaprzeczalnym plusem posiadania matki polonistki jest to, że właściwie od dziecka posługujemy się doskonałą polszczyzną. MR nie tylko czytała mi do snu, podsuwała książki, ale przede wszystkim – w codziennych rozmowach nauczyła w zupełnie naturalny sposób języka w normie wzorcowej. Dlatego gdy poszłam do szkoły i zaczęliśmy uczyć się języka polskiego, nie musiałam w moim niczego poprawiać a nauka pewnych reguł gramatycznych, które miały być sposobem na osiągnięcie poprawności językowej, była dla mnie zupełnie zbędną protezą, która nigdy mi się do niczego nie przydała – poza oczywiście uczeniem innych, którzy z tą poprawnością mieli problemy.

Gdy ktoś zadawał mi pytanie „jak się mówi…?”, musiałam jedynie wypowiedzieć dane słowo w jakimś kontekście, by podać prawidłową odpowiedź, bo zawsze mogłam zaufać mojej językowej pamięci z dzieciństwa i przez usta nie przechodziły mi formy niepoprawne. To zaufanie ma jednak swoje minusy, bo nikt nie włada perfekcyjną polszczyzną i nawet moja świetnie wykształcona mama (która, swoją drogą, też wychowała się w domu inteligenckim, dziennikarskim, pełnym książek) popełnia błędy. I tak jak ludzie przyzwyczajeni w procesie edukacji do poprawiania swojego wyniesionego z domu języka nie mają problemów z pozbyciem się pewnych błędów – tak ja do tego przyzwyczajona nie jestem, więc te błędy, które mam, bardzo trudno mi wyplenić. Jest ich kilka, o czym dość często przekonuje się kilku wrażliwych językowo czytelników mojego bloga.

Przede wszystkim ciągle, uparcie popełniam błąd z ilością i liczbą, pisząc np. o „ilości zdjęć” lub „ilości mężczyzn”, podczas gdy powinnam oczywiście użyć słowa „liczba”. Pracuję nad tym i dzielnie pomaga mi Sylwia Kubryńska. :)

ilosc liczba

Drugim błędem, jaki popełniam zawsze, jest pisanie „mi” (czyli celownika) nawet na początku zdania. Jest to błąd popełniany świadomie, z pełną premedytacją, bo po prostu jest to dla mnie logiczniejsze niż „mnie” (czyli forma biernikowa), nawet gdy zaczynam od tego zdanie. I tak jak nikt nie ma wątpliwości co do poprawności wyrażenia „Pasuje mi to”, tak już tłum gramatycznych nazistów rzuca się na mnie, gdy napiszę „mi to pasuje”. Trudno. Trzeba mi to po prostu wybaczyć :)

Mówię też celowo „keczap” a nie „keczup”,  z tych samych logicznych powodów, które zresztą opisałam kiedyś na blogu. I zarówno „mi to pasuje” jak i „keczap” wyniosłam z domu.

Najciekawszym jednak z moich językowych błędów jest … uwaga uwaga… sztampowe już „poszłem”. Bardzo długo sprawiało mi to trudność i do dziś się po pijaku mylę, pytając kumpli, czy „poszłeś do sklepu?”. Ten przypadek jest ciekawy dlatego, że doskonale znam jego genezę. Otóż moja mama nigdy nie popełniała tego błędu, ale… w moim domu zawsze dominowały kobiety. Przez prawie całe moje dzieciństwo mieszkałam z mamą, siostrą, babcią, prababcią i trzema sukami – więc po prostu nie osłuchałam się z czasownikiem „iść” w użyciu męskim. Mój mózg założył, że formę męską tworzy się na bazie tej żeńskiej i stąd do dziś zdarza mi się powiedzieć „poszłeś”. Tak, wiem, to okropny błąd, ale z nim walczę :)

Dziś natomiast rozmawiałyśmy z mamą o obiedzie i zorientowałyśmy się, że mówimy „PApryka” z akcentem proparoksytonicznym czyli na trzecią sylabę od końca. MR zatrzymała się i ze zdziwieniem spytała „ojej, ale dlaczego ja tak mówię?”. Jest to słowo tak długo już obecne w naszym języku, że powinno było się już spolszczyć. Zajrzałyśmy więc do słownika i sprawdziłyśmy, czy dobrze wymawiamy słowa „papryka”, „kronika”, „panika” i „nauka”, bo wszystkie te wyrazy akcentujemy proparoksytonicznie, na wzór wielu wyrazów z końcówką -ika/-yka (mateMAtyka, FIzyka, poloNIstyka). Okazuje się, że mamy rację w przypadku PApryki, KROniki i PAniki, ale już naUka ma typowy dla języka polskiego akcent paroksytoniczny.

Aaaaa… byłabym zapomniała, ale zdarza mi się też hiperpoprawność w odmianie rzeczowników zakończonych na -ia, bo w dopełniaczu odruchowo piszę np. „ziemii” zamiast „ziemi”. Niezorientowanym wyjaśnię, że słowo pochodzenia obcego tak właśnie się odmienia, ale już polska „ziemia” nie wymaga drugiego „i”. Ot, takie różne błędy robię, za które moi profesorowie ze studiów pewnie by mnie besztali, ale wtedy i ja wytknęłabym im parę błędów, które i oni popełniają. A popełniają :)

Macie jakieś swoje przyzwyczajenia językowe, z którymi próbujecie walczyć – albo których używacie świadomie, bo… tak? ;)