Niezaprzeczalnym plusem posiadania matki polonistki jest to, że właściwie od dziecka posługujemy się doskonałą polszczyzną. MR nie tylko czytała mi do snu, podsuwała książki, ale przede wszystkim – w codziennych rozmowach nauczyła w zupełnie naturalny sposób języka w normie wzorcowej. Dlatego gdy poszłam do szkoły i zaczęliśmy uczyć się języka polskiego, nie musiałam w moim niczego poprawiać a nauka pewnych reguł gramatycznych, które miały być sposobem na osiągnięcie poprawności językowej, była dla mnie zupełnie zbędną protezą, która nigdy mi się do niczego nie przydała – poza oczywiście uczeniem innych, którzy z tą poprawnością mieli problemy.
Gdy ktoś zadawał mi pytanie „jak się mówi…?”, musiałam jedynie wypowiedzieć dane słowo w jakimś kontekście, by podać prawidłową odpowiedź, bo zawsze mogłam zaufać mojej językowej pamięci z dzieciństwa i przez usta nie przechodziły mi formy niepoprawne. To zaufanie ma jednak swoje minusy, bo nikt nie włada perfekcyjną polszczyzną i nawet moja świetnie wykształcona mama (która, swoją drogą, też wychowała się w domu inteligenckim, dziennikarskim, pełnym książek) popełnia błędy. I tak jak ludzie przyzwyczajeni w procesie edukacji do poprawiania swojego wyniesionego z domu języka nie mają problemów z pozbyciem się pewnych błędów – tak ja do tego przyzwyczajona nie jestem, więc te błędy, które mam, bardzo trudno mi wyplenić. Jest ich kilka, o czym dość często przekonuje się kilku wrażliwych językowo czytelników mojego bloga.
Przede wszystkim ciągle, uparcie popełniam błąd z ilością i liczbą, pisząc np. o „ilości zdjęć” lub „ilości mężczyzn”, podczas gdy powinnam oczywiście użyć słowa „liczba”. Pracuję nad tym i dzielnie pomaga mi Sylwia Kubryńska. :)
Drugim błędem, jaki popełniam zawsze, jest pisanie „mi” (czyli celownika) nawet na początku zdania. Jest to błąd popełniany świadomie, z pełną premedytacją, bo po prostu jest to dla mnie logiczniejsze niż „mnie” (czyli forma biernikowa), nawet gdy zaczynam od tego zdanie. I tak jak nikt nie ma wątpliwości co do poprawności wyrażenia „Pasuje mi to”, tak już tłum gramatycznych nazistów rzuca się na mnie, gdy napiszę „mi to pasuje”. Trudno. Trzeba mi to po prostu wybaczyć :)
Mówię też celowo „keczap” a nie „keczup”, z tych samych logicznych powodów, które zresztą opisałam kiedyś na blogu. I zarówno „mi to pasuje” jak i „keczap” wyniosłam z domu.
Najciekawszym jednak z moich językowych błędów jest … uwaga uwaga… sztampowe już „poszłem”. Bardzo długo sprawiało mi to trudność i do dziś się po pijaku mylę, pytając kumpli, czy „poszłeś do sklepu?”. Ten przypadek jest ciekawy dlatego, że doskonale znam jego genezę. Otóż moja mama nigdy nie popełniała tego błędu, ale… w moim domu zawsze dominowały kobiety. Przez prawie całe moje dzieciństwo mieszkałam z mamą, siostrą, babcią, prababcią i trzema sukami – więc po prostu nie osłuchałam się z czasownikiem „iść” w użyciu męskim. Mój mózg założył, że formę męską tworzy się na bazie tej żeńskiej i stąd do dziś zdarza mi się powiedzieć „poszłeś”. Tak, wiem, to okropny błąd, ale z nim walczę :)
Dziś natomiast rozmawiałyśmy z mamą o obiedzie i zorientowałyśmy się, że mówimy „PApryka” z akcentem proparoksytonicznym czyli na trzecią sylabę od końca. MR zatrzymała się i ze zdziwieniem spytała „ojej, ale dlaczego ja tak mówię?”. Jest to słowo tak długo już obecne w naszym języku, że powinno było się już spolszczyć. Zajrzałyśmy więc do słownika i sprawdziłyśmy, czy dobrze wymawiamy słowa „papryka”, „kronika”, „panika” i „nauka”, bo wszystkie te wyrazy akcentujemy proparoksytonicznie, na wzór wielu wyrazów z końcówką -ika/-yka (mateMAtyka, FIzyka, poloNIstyka). Okazuje się, że mamy rację w przypadku PApryki, KROniki i PAniki, ale już naUka ma typowy dla języka polskiego akcent paroksytoniczny.
Aaaaa… byłabym zapomniała, ale zdarza mi się też hiperpoprawność w odmianie rzeczowników zakończonych na -ia, bo w dopełniaczu odruchowo piszę np. „ziemii” zamiast „ziemi”. Niezorientowanym wyjaśnię, że słowo pochodzenia obcego tak właśnie się odmienia, ale już polska „ziemia” nie wymaga drugiego „i”. Ot, takie różne błędy robię, za które moi profesorowie ze studiów pewnie by mnie besztali, ale wtedy i ja wytknęłabym im parę błędów, które i oni popełniają. A popełniają :)
Macie jakieś swoje przyzwyczajenia językowe, z którymi próbujecie walczyć – albo których używacie świadomie, bo… tak? ;)
„To zaufanie ma jednak swoje minusy, bo nikt nie włada perfekcyjną polszczyzną” – nie? Powiedz to wszystkim poprawiającym literówki, przecinki i nosówki na cudzych blogach ;)
a nosówki da się poprawić…..? o,O
:D
pewnie chodzi o znaki diakrytyczne – a raczej ich brak w nosówkach.
Faktycznie!
Ale dałam plamę, zważywszy na to, żem prawie polonistka. Zwalam na to, że mózg ma wakacje ;) Dzięki za dopowiedzenie.
Czemu oduczył? Jeśli zwrócenie uwagi ma uzasadnienie – zgłaszający ma rację to powinien podziękować.
powiem im ;)
Najbardziej rozczulające jest właśnie poprawianie literówek.
Ilość i liczba też zawsze mylę i nigdy nie wiem, które kiedy ma być, a drugie to podobnie jak ty mam hiperpoprawność i często się łapię na tych dwóch 'ii' na końcu. Za to na 'poszłem' jestem uczulona i już prawie udało mi się męża oduczyć używania tego słowa, czasami mu się zdarza, jak z rozpędu powie, ale na szczęście rzadko.
Rzeczowniki, zakończone na -ia zawsze poprawnie odmieniałam, ale nigdy nie wiedziałam, dlaczego czasami piszemy -i, a czasami -ii. Dzięki za wyjaśnienie ;)
KECZAP ;__;
łapię się na tym, że coraz częściej dla żartów mówię niepoprawnie i potem zastanawiam się, która forma jest właściwa. Lubie kiedy ludzie mnie poprawiają, bo wtedy zostaje mi to w głowie, choć staram się żeby nie było to zbyt częste, bo sama też jestem po polonistyce. Pozdrawiam
2-points-of-view@blogspot.com
tak! Ja też tak mam :) Zwłaszcza, gdy się spotykamy z Fash i jedziemy po bandzie z różnymi celowo popełnianymi błędami. Potem przez miesiąc nie mogę z nich wyjść ;)
Mówię „wchódź”, „schódź”, ponieważ z taką formą często spotykałam się w rodzinnej miejscowości na Podlasiu. Wiem, że popełniam błąd, czasami nawet powiem poprawnie, ale wrósł chyba we mnie zbyt mocno, aby pozbyć się go całkowicie.
Mam ogromny problem z „mnie”… „Mi” na początku jest niepoprawne? :(
„Mi” jest niepoprawne.
Seg, powinno być „mnie” – to jasne. Ale czy to nie chodzi o dłuższą formę celownikową, nie biernik? Celownik ma przecież dwie wersje mnie/mi, tobie/ci, jemu/mu itd.?
I tak, ja też, często mówię „mi” :)
Dokładnie, chodzi o „dłuższą” formę celownikową :-). Kluczowa jest tu kwestia akcentu: początek zdania pozostaje pod akcentem, a „mi” jest formą nieakcentowaną. „Mnie” jest akcentowane, dlatego powinno być używane na początku zdania. Analogicznie jest z „Ci”/”Tobie”, „jemu/mu” itp. :-)
Tak ap ropo ketchupu. Oryginalna wymowa pochodzi z chińskiego kôe-chiap – wymowa k’he ciap, co znaczyło zaprawa do ryb. Wymowa jako keczup to amerykanizacja.
Mnie nikt nie poprawia, ale ja zgrzytam zębami kiedy ktoś pyta: „Oglądniemy film?” lub kiedy słyszę ”FIERANKI”.
No tak, tylko o ile fieranki można i należy tępić, o tyle wszystkie „oglądnąć”, „przeglądnąć”, „zaglądnąć” itp. już nie. Jako regionalizmy w słownikach funkcjonują od dawna, a zdaje się, że jakieś dwa-trzy lata temu widziałam już gdzieś w wiarygodnych źródłach informację, że to regularna forma odmiany. Z tego, co pamiętam, sprawdzałam też wtedy częstotliwość pojawiania się w korpusie – i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że są to formy częstsze niż „obejrzeć”, „zajrzeć” itp. Potem, kiedy zaczęłam spędzać więcej czasu poza swoim regionem, to się zresztą potwierdziło „w praktyce”.
Sama również nie lubię tych form, ale nauczyłam się przymykać oko. Trzymam kciuki, żeby i Tobie się udało ;)
Super. Fajnie, że są blogerzy, którym poprawność językowa nie „wisi”. Dużo przykładów znam, niestety, z drugiej strony ogródka. Ale się przyczepię – matka polonistka, a córka o tym, jak, gdzie i kiedy stawiać przecinki wie chyba niewiele ;)
Chętnie się poprawię, tylko musisz podać mi przykłady tych błędów.
Najbardziej w oczy rzuca się chyba brak przecinka przed „czyli” :): „Dziś natomiast rozmawiałyśmy z mamą o obiedzie i zorientowałyśmy się, że mówimy „PApryka” z akcentem proparoksytonicznym czyli na trzecią sylabę od końca.”
A co do „mi” – w Celowniku „mi” i „mnie” są formami obocznymi (nie traktowałabym tego jako zmianę przypadku). Szkopuł w tym, że początek zdania jest pod akcentem, a „mi” jest formą nieakcentowaną (akcentowana jest za to forma oboczna, „mnie” właśnie).
Krew mnie zalewa zwłaszcza, kiedy słyszę „mi się podoba”. Jakie misie?
Pewnie. W kwadratowych nawiasach przecinki:
„”Dlatego [przecinek] gdy poszłam do szkoły i zaczęliśmy uczyć się języka polskiego,
nie musiałam w moim niczego poprawiać [przecinek] a nauka pewnych reguł
gramatycznych, które miały być sposobem na osiągnięcie poprawności
językowej, była dla mnie zupełnie zbędną protezą, która nigdy mi się do
niczego nie przydała – poza oczywiście uczeniem innych, którzy z tą
poprawnością mieli problemy”.
„czyli” już padło :)
pozdrawiam
Nie widzę tam konieczności stawiania przecinków. W pierwszym przypadku nie budzi to chyba wątpliwości – w drugim „a” występuje w funkcji łącznej (czyli można go zamienić na „i” bez zmiany sensu zdania), więc również przecinek nie jest konieczny.
Przecinek wstawiony po „Dlatego” ma na celu, nazwijmy to, zaznaczenie
bądź zainicjowanie zdania wtrąconego – innymi słowy, gdyby „wyciąć”
fragment zdania pomiędzy tymi przecinkami, sens pozostałby ten sam.
Pozdrawiam :)
Druszlak. O „durszlaku” dowiedziałam się kilka lat temu, ale kompletnie mi to nie pasi, więc będzie druszlak.
Gofery. Z akcentem na „e”. Brzmi bardziej egzotycznie niż gofry.
Zamiast „problem”- „progrem” (wypowiedziane daaawno temu przez młodszego brata). Wiele moich znajomych przekonało się do tego słowa i nie widzi żadnego progremu w tym, że to błąd).
Kiedy czytałem część o akcentowaniu, nie mogłem pozbyć się z głowy głosu p. Profesora Miodka. :P
Seg, uwielbiam Twoje posty! Przyznam, że sama jestem polonistką, ale z lubością używam (głównie na fb) tych internetowych błędnych tworów, takich jak „pacz” zamiast „patrz”. Ale co tam, każdy potrzebuje czasem zgrzeszyć. Słowem ;)
Lata temu dla żartu wprowadziłam wraz z koleżanką do naszego języka pytanie „dlaczemu?”. Niestety podłapał to mój synek, a ja już tak przyzwyczaiłam się do „dlaczemu”, że przestałam wyłapywać ten błąd…
Nic jednak nie pobije mojej mamy – w jej słowniku gości m.in. filet z pandy (filet z pangi), drzewo ginekologiczne (genealogiczne) i annioł (anioł)
przynajmniej, bynajmniej -kiedyś miałam z tym problem i widzę, że sporo osób ma i nie wie kiedy jaki wyraz stosować. Rozumie, rozumiem -to mi zawsze daje po oczach :)
Mnie drażni niesamowicie, gdy słyszę „mogę się usiąść” zamiast „mogę usiąść”. I naprawdę nie rozumiem skąd to się wzięło. Poza tym „ręcami” zamiast „rękoma” („rękami”??)
Osobiście był okres, gdy miałam problem z „wymyśleć” i „wymyślić.
Nigdy nie spotkałam się z formą „mogę się usiąść”, ale podejrzewam, że jeśli występuje przy zachodniej granicy, to może być pożyczona z języka niemieckiego – „siadać” to „setzen sich”, czyli dosłownie „sadzać się”.
ja za dużo mówię „po prostu” i nie udaje mi się tego wyplenić :)
Ja najczęściej popełniam błąd, mówiąc „poszedłam”, bo w dzieciństwie otaczali mnie głównie: dziadek, ojciec, wujek, kuzyn, koledzy… Poza tym nie zgadzam się z punktem pierwszym. O ilości mężczyzn i zdjęć mówimy wtedy, gdy jest to ilość niezliczalna;)
No i neologizmy domowe czyli:
– śmiartki zamiast śmieci,
– f lefo zamiast w lewo
– i gofery oraz szlauch (małż obstaje przy formie szlauf i zawsze się kłócimy, która lepsza)
Od podstawówki uwielbiam czytać książki i od szkoły podstawowej nie miałam problemów z ortografią…Są jednak dwa słowa, które całe życie sprawiają mi trudność – herbata i huśtawka… Moje łapki i mózg mają zakodowane „ch”. Walczę z tym non stop, ale nie mam pojęcia co jest tego genezą i przyczyną. Tak samo interpunkcja na bakier.. Mogłam pisać doskonałe prace, aczkolwiek zawsze pomijam te zasrane przecinki.
Herbata jest bez cukru. A Cherbata z cukrem :)
Ja mam od podstawówki problem z chusteczkami higienicznymi.
Oba wyrazy odruchowo chciałabym pisać przez 'h'. Ale zapamiętałam sobie taką zasadę, że jedno słowo w tym zestawieniu jest pisane przez 'ch' a drugie przez 'h'. Do słowa 'higiena' 'ch' mi wybitnie nie pasuje, wiem więc wtedy że należy pisać CHusteczki Higieniczne :)
Mam dokładnie ten sam problem i dokładnie tak samo sobie z nim radzę :)
o, fajny przykład :) i fajny sposób jego analizy i dania sobie z tym wyzwaniem rady :)
Mam ten sam problem. Od 15 żyję z pisania i mówienia, więc teoretycznie powinienem być daleki od problemów językowych. Za każdym razem zastanawiam się jednak przed napisaniem słowa herbata. Za każdym razem. Wiem jak się pisze to słowo poprawnie. Ale wiecznie muszę się zastanowić. Paranoja jakaś :)
Moja pani profesor z UWM nauczyła nas, że nie mówi się „w cudzysłowiu” tylko „w cudzysłowie”. Dlaczego? „Bo w dupie, a nie w dupiu.” Wszyscy chwycili od razu regułkę i już nikt nie powiedział „w cudzysłowiE”. :D
Daj spokój, taka z niej profesor jak ze mnie baletnica.
Ale dobrze powiedziała:P
Ale przyznasz, że nikt już tak nie powiedział. :D
Przyznaję!
„Błąd tu się zdarza i w piśmie i w mowie: nie w cudzysłowiu, lecz w cudzysłowie” :D
Nigdy nie wiem jak się pisze 'rzadko' czy 'żadko'. Walczę z tym, ale za każdym razem przed napisaniem tego słowa mam problem.
Poza tym robię wiele błędów, których mam śwadomość. Straram się sprawdzać pisownię, ale nie zawsze się to udaje.
rzadkie żółtko – to moja podpowiedź, na zasadzie kontrastu, ale trzeba być pewnym co do żółtka ;)
Genialne! Dzięki :)
Ja z pełną premedytacją używam zwrotu „odnośnie czegoś” zamiast poprawnego „odnośnie do czegoś” (http://www.gazetawroclawska.pl/artykul/774821,jan-miodek-odnosnie-do-czegos,id,t.html?cookie=1) – przynajmniej w kontaktach swobodnych, żeby nie musieć za każdym razem się tłumaczyć z poprawnego użycia. W gronie znajomych świadomie piszę również zawsze „także” (http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=10620) – właściwie nie wiem dlaczego, chyba za późno poznałam zasadę i nie chce mi się za każdym razem zastanawiać, jeśli nie wymaga tego sytuacja :-)
Ja nie mogę przeżyć używania „postaci” w bierniku liczby mnogiej. A niestety, mimo że obie formy („dwie postaci” i „dwie postacie”) są podobno poprawne (http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=10651), wszyscy z uporem maniaka forsują tę pierwszą opcję i strasznie krzyczą, jeśli użyje się drugiej.
Wszystkich regularnie pouczam przy wyrazeniu „w kazdym badz razie” (wybaczcie brak polskich znakow, ale posluguje sie komputerem hAmerykanskim, gdzie owe znaki nie sa stosowane). Nie ma takiego wyrazenia, jest tylko „w kazdym razie” lub „badz co badz” (Osz Krystyno z gazowni jak to smiesznie sie czyta zwracajac uwage na brak polskich znakow :).
Mój mąż jest Niemcem i całkiem nieźle mówi po polsku ale gramatyka to dla niego kosmos. Ostatnio przeżył szok jak dowiedział się, że polskie imiona też się odmienia. Strasznie miesza koncówki a i tak wszyscy się rozpływają nad jego świetnym polskim ;)
A ja zamiast dawać przykład poprawnej polszczyzny mieszam się jaka jest poprawna forma tego co on mówi i już od niego mi się udzieliło „to nie funkcjonuje” zamiast „działa”
Martwić się będę, kiedy zacznę mówić „teraz ma” zamiast „teraz jest” tak jak on ;)
U mnie w domu mówi się druszlak i już. Spotkałam się z „kupywać” zamiast „kupować”. Poza tym pod ukraińską granicą polski jest całkiem inny, nawet słowa inne. To co wg mnie jest kremówką na Mazowszu sprzedają jako Napoleonkę, a borówki jako jagody. Paranoja.
A córka polonistki nie zawsze jest dobra z polskiego. Moja koleżanka, właśnie córka polonistki, oblała maturę z polskiego.
Pomimo posiadania także matki polonistki, która od najmłodszych lat regularnie odpytywała mnie w te we wte z łącznej bądź rozdzielnej pisowni „nie”, zwłaszcza z przymiotnikami, do dziś mam problem z decyzją jak zapisać połączenie zaprzeczenia z tą częścią mowy. I „na pewno”. Niby wiem, że mam pisać osobno, ale ZAWSZE najpierw piszę „napewno” i potem poprawiam…
z ilością/liczbą już się zmieniło i można używać 'ilość' do wszystkiego i nie jest to błąd. http://www.polonistyka.fil.ug.edu.pl/?id_cat=294&id_art=1123&lang=pl
Ja chyba nigdy nie oduczę się mówić kaszy mannej, zamiast kaszy manny.
A ja się kąpę, łapę i czasami też zajebę focha ;) Ale my ze Świętokrzyskiego tak mamy :P
Kurde… my z Łodzi tak chyba mamy. :P
nie zgadzam sie, nie używam żadnego z tych potworków :D
co ciekawe, nikt z moich znajomych również.
Ja się odniosłam do kąpę, łapę itp. Nie do miąska i pedalskich zdrobnień. ;)
ja też :)
I tak: mówi sie włączać a nie włańczać bo jest włącznik a nie włańcznik ! Pozdrawiam
http://www.polkalightflow.blogspot.com
U mnie w domu używało się słowa „pomawiać” w znaczeniu „przedrzeźniać”. Często mawialiśmy „Nie pomawiaj mnie” i wydawało mi się to całkiem naturalne i poprawne. Dopiero mój chłopak w liceum zaczął się z tego śmiać. Musieliśmy się rozstać :D
Od pewnego czasu obserwuję prawidłowość polegającą na tym, że młodzi ludzie coraz mniejszą wagę przywiązują do poprawnego mówienia. Oczywiście, są dalece ważniejsze rzeczy, wydaje mi się jednak, że brak podstaw w tym zakresie jest zwyczajną wiochą i pokazuje ewentualnemu rozmówcy od razu poziom własny. Problem pojawia się, gdy prymitywizm językowy przenika do przestrzeni publicznej, na bannery reklamowe, menu restauracyjne i w wiele innych miejsc spotykanych codziennie. Moim zdaniem jest to niebezpieczne ponieważ znieczula na błędy językowe i utrwala te błędy (gdy przejeżdżamy obok banneru z błędem po raz setny zaczynamy się zastanawiać czy jest to rzeczywiście błąd…)
Podbnie rzecz ma się podczas ulicznych wywiadów z tzw. przechodniami. Większość z nich nie jest w stanie poprawnie powiedzieć w ojczystym języku tego, co ma na myśli. Smutne. Zmontowanie potem z tego materiału do tv to koszmar.
By nie być gołosłownym, przytoczę przykład sprzed 3 dni spotkany przed wejściem do jednej z restauracji na Śląsku -> https://fbcdn-sphotos-g-a.akamaihd.net/hphotos-ak-frc1/s403x403/734352_563786063684427_804732291_n.jpg
Ja stawiam garnek „na oknie”… :)
Też miałem rogówkę (Łódź) w domu i moja babcia też stawiała kwiatki 'na oknie' :)
Ja miałam problem, bo dopiero (!) w liceum miałam napisać na dyktandzie słowo „chucherko” i kruwa za chiny nie wiedziałam jakie „h” tam mam wstawić…
Zupełnie, jakbym o sobie czytała. To znaczy moja Mama nie jest polonistką, ale to w sumie jedyna różnica :) Otóż moją przywarą, wyniesioną z domu, jest „pod rząd” zamiast „z rzędu”. Nauczyłam się tego dopiero niedawno, gdy ktoś ze znajomych napisał mi na fb: „Nie mów: „pod rząd, bo robisz błąd” – mów „z rzędu”, nie zrobisz błędu”.
Seg, z tym „-ii” na końcu kiedyś oglądałam program Miodka. Jak znajdę to podrzucę. Ja nie mogłam zapamiętać jak się pisze rzygać. Zawsze pisałam przez „ż”, na co mój kolega rzekł: „Pamiętaj, że jak rzygasz, to zawsze musisz trafić między er i zet.”
A ja uporczywie mówię (z pełną świadomością): ukroj, przekroj, ogol – zamiast ukrój, przekrój, ogól. No ohydnie to dla mnie brzmi! A wstyd się przyznać, że wykształcenie me językoznawcze, ale na obronę swą dodam, że to nie językoznawstwo polskie. ;)
U mnie w domu też się mówi „keczap” i nie jest to błąd – tu się trzymam autorytetu Stillera.
Pozdrawiam
Błędów językowych nie należy też mylić z regionalizmami: ja pochodzę z kujawsko-pomorskiego a mieszkam w małopolskim. Dla mnie kosmosem jest wychodzenie na pole, nakastlik, weka, centimetry, czorny czy właśnie wykąpę, wytrzepę.
Jak mieszkałam w Warszawie to nie mogłam przyzwyczaić się do braku zmiękczania k np. w słowie kiedy, oni mówią kedy i dla nich to jest norma. Mówię tu o rdzennych mieszkańcach Krakowa i Warszawy.
Miałam na studiach regionalizmy więc mnie to nie drażni ale raczej bawi jaka ta nasza Polska zróżnicowana językowo.
Jeśli chodzi o błędy ortograficzne to ja mam kłopot ze słowami porządny i pożądany. Nooo, to niemal zawsze piszę źle i muszę wzbudzić w sobie dzikie żądze aby przywołać się do porządku.
Aha, narożnik jest dla mnie oczywiście rogówką, ale nie mam kłopotu z użyciem obu słów zamiennie.
To ja w Krk zauważyłam, że niektórzy zupełnie inaczej wymawiają słowa zawierające „dż” i „drz”.
DRZWI. D, rz, wi w wymowie dla mnie (nie wiem jak to poprawnie zapisać, więc do takiego sposobu się uciekam) – D wymawiam osobno, rz też. A mam znajomych, którzy mówią „dżwi”, łącząc d i rz w dż.
Albo „dżem” to dla mnie „dż” „e” „m”. Dla kolegi – „d” „ż” „em”. Szalone :D
W mojej rodzinie zawsze mówiło się „martadela” :).
Czytając tego posta po prawie każdym przykładzie Twoich błędów językowych mówiłam sobie w myślach: Cholera! Mam to samo! Nie jest ze mną aż tak źle :)
Ja wciąż włAnczam światło/komputer/telewizor…