Czasem utrudnianie pomaga. Pamiętacie jak to było w epoce papierowych listów? Pisało się ładnie, gramatycznie i bez błędów. Niektórzy wręcz przepisywali tekst na czysto. A wszystko dlatego, że wysyłało się jeden taki list na miesiąc, płaciło za znaczek, chodziło na pocztę i czekało dniami lub tygodniami na odpowiedź. Dziś – w czasach szybkich i bezpłatnych maili – mało kto przykłada wagę do formy takiego maila. Zapominamy dołączyć załącznik. Dosyłamy kolejne informacje, jeśli nam umknęły przy pierwszej wiadomości…
Językoznawcy trąbili wszem i wobec, że Internet i jego rosnąca popularność zniszczą nam język. I faktycznie – w interetowych portalach aż roi się od literówek, błędów gramatycznych, ortograficznych, stylistycznych – nawet jeśli ich papierowe odpowiedniki sprawdzane są przez sztab korektorów. Nie ma korektorów w portalach internetowych. Medium interenetowe zostało w jakiś sposób zakwalifikowane do nośnika słowa mówionego a nie pisanego – i wydawcy nie boją się kompromitacji. Zawsze przecież można taki tekst edytować.
Z tego samego założenia wychodzą też reklamodawcy, którzy za pomocą kilku kliknięć wykupują łidżety reklamowe na fejsbuku. Gdyby chodziło o reklamę telewizyjną lub papierową – pewnie przed publikacją przeczytałby ją jakiś polonista, obgadała grupa specjalistów a szef zastanowiłby się nad sensem wydawania grubej kasy na promocję firmy. Tu – mam wrażenie – decyzję o treści reklamy i jej puszczeniu w sieć podejmuje jeden człowiek. A jeden człowiek jest ułomny. I tak powstają następujące kwiatki:
Kogo widzicie na zdjęciu? Bo ja tam widzę transwestytę. Nie sądzę, by o taki target chodziło grouponowi.
No i wyrzucili nas z kontynentu…
Sweterki, szaliczki a to wszyściutko kupisz za pomocką kartki kredytkowej.
Wzbogaciliśmy się o nowe słowo. „Przeglądnąć”. UPDATE: a jednak! Słowo to w słownikach już figuruje jako w pełni poprawne. Nieobeznanym w temacie wyjaśnię, że „przeglądnąć” to regionalizm krakowski, utworzony od czasownika niedokonanego „przeglądać”. Do niedawna wzorcowa polszczyzna rozróżniała jedynie jedną jego formę dokonaną: „przejrzeć”.
Jest jednak istotna różnica pomiędzy internetowym tekstem dziennikarskim z błędem a reklamą z błędem. Tekst faktycznie można szybko poprawić – poza tym trzeba ich wiele, i to w różnych tekstach, by ten fakt godził w dobre imię marki – czyli danego portalu. No i celem artykułu jest przekazanie treści. I przeważnie jest to treść niezwiązana z samym wydawcą. Reklama zaś MUSI być dopieszczona, bo bardzo łatwo jest małym błędem zniechęcić do siebie potencjalnego klienta i wypaść niewiarygodnie lub śmiesznie. I takie pomyłki nie zdarzają się tylko w sieci.
Moim absolutnym faworytem jest sieć stacji benzynowych „Huzar”, która wtopiła dość solidnie, udowadniając swoim klientom, że nie ma zielonego pojęcia o swojej nazwie. W skrócie: „Huzar” ma w swoim logo HUSARZA. A „huzar” i „husarz” to coś zupełnie innego. Husaria to półciężka jazda polska z XVI w. Huzar zaś to żołnierz lekkiej jazdy węgierskiej z XV w. Oczywiście nie wie o tym znakomita większość Polaków, a jednak – jeśli już pan prezes wydaje kupę kasy na zaprojektowanie loga i obrendowanie nim połowy kraju – warto by było skonsultować się z jakimś specjalistą. Tu znajdziecie dłuższy tekst o husarskim Huzarze.
Swoją drogą – ja też nie mam korektora. I autokorekta mi nie działa. O błędach w tekstach, tradycyjnie, proszę informować mailem. :)