13 czerwca, godzina 21, okazuje się, że mi się spotkania pijackie w Wawie wykruszyły, więc dzwonię do S z dobrą nowiną. Czyli że jednak wracam do domu na noc, będę niedługo i zgodnie z prośbą, jaką wystosował do mnie tydzień temu, informuję, żeby mnie odebrać ze stacji. Bo jak mu ostatnio próbowałam zrobić niespodziankę i o północy przyjechałam ostatnim pociągiem, to dostał mi się opierdol, że nie mogę tak sama po nocach z pociągu do domu iść i że on będzie po mnie przychodził. No to teraz powiedziałam, że będę o tej a o tej godzinie. I zamiast okrzyku radości słyszę:
– A… bo wiesz że mecz jest…?
– No i?
– Bo wiesz, że akurat będzie, jak ten pociąg przyjedzie…
– Czy to oznacza, że moje bezpieczeństwo jest ważne tylko w sytuacji, gdy nie ma meczu w telewizji?
Poczułam się niemal tak zraniona jak w momencie, gdy przyniósł mi podłużne, czarne, śliczne pudełeczko z błyskiem w oku i słowami „dla ciebie”, a gdy je odpakowałam, okazało się, że w środku nie ma ślicznej bransoletki tylko ceramiczny nóż do obierania warzyw. Tak że ten.
Tym razem postanowiłam odpuścić.
– Nie no spoko. Rozumiem przecież. Euro teraz jest, wszyscy mężczyźni mają szał w oczach, wybaczam i pójdę piechotą do domu.
Nie musiałam. Przyjechał. I nawet jakoś specjalnie nie poganiał, gdy wsiadałam do samochodu. Stalowe nerwy ma :)