Kolejna schiza związana z szyldami, ale tu trzeba być w ciąży, żeby ją zrozumieć.
Jadę sobie spokojnie szosą w okolicach pruszkowskich. Pobocza oczywiście zawalone reklamami: skupy palet, świat gresu, imperium kamienia i tym podobne. Mijam auto-komisy, jakieś dziwne, przydrożne bary, składowiska rupieci, kurczak z rożna i nagle, po prawej stronie drogi pojawia się siatkowe ogrodzenie, zakurzone podwórko, blaszany barak i stojący przed nim dwaj panowie w poplamionych bluzach, z wystającymi brzuchami i fajkami w zębach. A nad nimi wielki szyld:
ŁOŻYSKA.